Korona Gór Świętokrzyskich 11: (nie tylko) Szczytniak
To była ostatnia w tym roku nasza mikrowyprawa – tym razem na Szczytniak w Górach Świętokrzyskich
Szczytniak to najwyższy szczyt Pasma Jeleniowskiego, ale dostępny niemal dla każdego! Ta trasa udowodniła, że piękno nie zależy od wysokości!
Nasz spacer objął:
11,5 km pieszo przez lasy Puszczy Świętokrzyskiej w zimowej szacie
rezerwat Szczytniak i rezerwat Gołoborze
tajemniczą kaplicę ukryta w środku lasu – klimat, jak z innej epoki!
miejsca pamięci zgrupowania Armii Krajowej „Ponurego”
magiczny las, który wyglądał jak z baśniowej opowieści.
Był to dzień pełen inspiracji, historii i piękna natury.
Zbliżając się do północnych stoków Pasma Jeleniowskiego, po drodze mieliśmy fantastyczny widok na Łysiec ze Świętym Krzyżem. Zazwyczaj ten szczyt widzimy od północy lub od południa, wraz z panoramą grzbietową Łysogór – tym razem widzieliśmy go jako „stożek” – od wschodu.
Na chwilę podjechaliśmy do źródła „Malinowy Stok”, gdzie chcieliśmy poszukać geokesza. Okazało się jednak, że okolica była dosłownie „oblężona” przez miłośników tutejszej wody. Według jednego z amatorów tutejszego źródlanego bogactwa „po wodę przyjeżdża tu 1/3 województwa”. Za dużo obserwatorów – tym razem musieliśmy odpuścić geocaching.
Ostatecznie zaparkowaliśmy na niewielkim parkingu niedaleko Schroniska św. Brata Alberta. Postanowiliśmy nie rozstawiać samochodów na starcie i mecie, tylko zrobić pętlę, czyli przejść dłuższą trasą. Wg wstępnych szacunków – ok. 10,5 km. Ruszyliśmy zatem czarnym szlakiem przez świętokrzyską „Narnię”.
Pogoda była idealna – mimo iż szliśmy północnym stokiem, do wyższych partii drzew docierały promienie słoneczne.
na trasie mieliśmy śnieżno-krzewiasty tunek, a także buki i jodły – to te drzewa tworzą magię Gór Świętokrzyskich. Zwłaszcza w zimowej oprawie.
Trasa była bardzo łatwa – śniegu było niewiele, więc nie utrudniał przejścia. Z drugiej strony było go na tyle dużo, że pokrywał gałęzie drzew.
Do momentu dotarcia do rezerwatu Szczytniak różnica wzniesień wynosiła poniżej 100 m – to łatwa trasa, nawet dla dzieci.
Po drodze minęliśmy miejsce związane z II wojną światową. Pasmo Jeleniowskie stanowiło świetną kryjówkę dla partyzantów z najsłynniejszego w Górach Świętokrzyskich zgrupowania Armii Krajowej – dowódcy Jana Piwnika „Ponurego” (jego rodzinny dom odwiedzaliśmy w czerwcu tego roku).
Buki, wszędzie buki…
Te drzewa są niesamowite: jeden okazały buk potrafi dziennie wyprodukować ok. 7000 litrów tlenu, co wystarcza dla 50 ludzi. A hektar bukowego lasu odfiltrowuje z powietrza 50 ton pyłów rocznie.
Możecie posadzić buki u siebie na działce, ale jest niewielka szansa, że doczekacie orzeszków. Dlaczego? Bo buki owocują po minimum 60 latach! Niekiedy trzeba czekać na bukiew (bukowe orzeszki) nawet 80 lat.
Pasmo Jeleniowskie jest mniej odwiedzane przez turystów, a szkoda – to piękne miejsce, w którym można obcować z przyrodą Puszczy Świętokrzyskiej.
W końcu dotarliśmy do rezerwatu Szczytniak – tu chroni się zarówno fragmenty pierwotnej puszczy bukowo-jodłowej, jak i gołoborze zbudowane z kwarcytów.
Na szlaku czasem trzeba omijać powalone drzewa – to uroki naturalnego (w miarę) lasu.
Wreszcie dotarliśmy do gołoborza. No właśnie, czym jest gołoborze? Jak sama nazwa wskazuje, to miejsce „gołe od boru”, czyli takie, na którym nie rośnie las.
Świętokrzyskie gołoborza są zbudowane z kwarcytów. To bardzo twarde skały, które mają ponad pół miliarda lat!
Jak powstały świętokrzyskie kwarcyty?
Dawno temu na terenie obecnych Gór Świętokrzyskich znajdowało się płytkie morze. Na jego dnie gromadziły się ogromne ilości piasku, przynoszone przez rzeki z lądów. Ten piasek składał się głównie z drobinek kwarcu – bardzo trwałego minerału.
Z czasem kolejne warstwy piasku były przykrywane przez nowe osady. Rosnący nacisk tych warstw i cementujące minerały sprawiły, że piasek został „sklejony” w twardą skałę – piaskowiec.
W późniejszym czasie piaskowce zostały poddane naciskowi spowodowanemu ruchem płyt tektonicznych i fałdowaniem skorupy ziemskiej. Temperatura i ciśnienie nie były zbyt wysokie, więc piaskowiec został tylko częściowo „przemieniony” w kwarcyt.
Można to porównać do pieczenia ciasta: kwarcyty górnokambryjskie to ciasto, które ledwo się upiekło i w środku jeszcze trochę przypomina surowe składniki.
Zanim przejdziemy przez gołoborze, mijamy prawdziwą „królową śniegu”.
Są jednak tacy, którzy twierdzą, że to wszystko nie jest prawdą i że świętokrzyskie gołoborza powstały zupełnie inaczej.
Otóż, kiedy zaczęto budować klasztor na Łysej Górze, miejscowe diabły wkurzyły się niemiłosiernie i postanowiły nie dopuścić do powstania klasztoru na Łyścu.
W tym celu diabły udały się w Tatry (nie wiadomo, czy musiały płacić za zdjęcie z misiem na Krupówkach) i zabrały wielki kawał góry, aby „zbombardować” nią klasztor na Łyścu / Łysej Górze.
(Nie ma znaczenia w tej historii, że wg naukowców Tatry mają poniżej 100 mln lat.)
Niestety, diabły przeceniły swoje siły. Myślały, że dolecą z Tatr w Góry Świętokrzyskie przez noc. Tymczasem miejscowy kur / kogut (świętokrzyski, nie tatrzański – ten by sobie za to odpowiednio policzył) zapiał za wcześnie i diabły przestraszyły się, że zastanie je świt. Dlatego spanikowały i upuściły wielki głaz, który rozpadł się na dziesiątki tysięcy mniejszych w kilku miejscach – w ten sposób powstało gołoborze. Pokaż mnie
Tyle, jeśli chodzi o genezę. Tymczasem, gdy weszliśmy na szczytniakowskie gołoborze, naszym oczom ukazał się las…
A tak na serio: wyszliśmy z cienia, więc słońce oświetlało wierzchołki drzew. Nasz aparat tego nie oddaje, ale to była czysta magia.
Ta centralna jodła, która rośnie na tym gołoborzu, od góry była oświetlona przez promienie słoneczne. Brakowało tylko bombek i światełek
A obok jest buk, którego fotografujemy za każdym razem, gdy jesteśmy na gołoborzu na Szczytniaku.
Na szczycie Szczytniaka czarny szlak spotyka Główny Szlak Świętokrzyski, oznaczony kolorem czerwonym.
Mijamy kolejne miejsce pamięci narodowej, związane z „Ponurym”. 11 listopada 1943 roku miała tu miejsce ostatnia koncentracja oddziałów „Ponurego”. Najpierw odbyła się defilada oddziałów, a potem msza z płomiennym kazaniem księdza Jaskulskiego. Ruszamy dalej. Idziemy czarnym i czerwonym szlakiem przez piękny las.
W pewnym momencie powinniśmy opuścić czarny szlak i iść czerwonym, ale jeszcze nie teraz. Chwilowo podążamy czarnym szlakiem, a następnie nieco z niego schodzimy, aby dojść do pomnikowej jodły. Mateusz pozuje przy niej nieprzypadkowo – iglak ma ponad 200 lat, więc możemy porównać wzrost człowieka z wielkością tego drzewa.
Spod jodły wypływa „Źródełko miłości”. Daje ono początek rzece Koprzywiance. Jedna z legend mówi, że podczas II wojny światowej przez Szczytniak przebiegał radziecko-niemiecki front. Żołnierze obu armii pobierali wodę z tego źródełka, bo w pobliżu nie było innego. Podobno przy tym wodopoju wymieniali się papierosami – eleganckie niemieckie papierosy za ruską machorkę. Niestety, suche lata spowodowały, że nawet w grudniu źródło jest suche – a szkoda, bo ponoć jego wody zwiększają dobry nastrój, pogodę ducha, a przede wszystkim pomagają w sprawach sercowych. Wracamy na szlak, mijając kolejna „królową śniegu”.
Jeszcze przez chwilę trzymamy się czerwonych znaków Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. Mijamy rezerwat Małe Gołoborze – niestety, mimo obietnic rządzących, że nie będzie wycinania wartościowych lasów, w rezerwacie trwają prace pilarskie – słyszymy dźwięki pił i padających drzew.
W pewnym momencie schodzimy ze szlaku – tu mocno musimy pilnować map, aby nie przeoczyć mniejszych ścieżek, które poprowadzą nas przez ścieżki MTB.
W ten sposób trafiliśmy na Górę Witosławską. Kilka razy przecięliśmy ścieżkę Świętowit. Sa tu także m.in. ścieżki MTB „Licho”, „Trzygłów” i „Świst”. Skąd te nazwy? Ano stąd, ze niedaleko znajduje się owiana legendami kaplica na Górze Witosławskiej.
Dotarliśmy do kaplicy na Górze Witosławskiej. To prawdopodobnie ostatnie miejsce, w którym jeszcze w XIX wieku odprawiano obrzędy według rytu rodzimowierczego („pogańskie”), związane z Zielonymi Świątkami. To właśnie tutaj na początku XVIII wieku, gdy na terenach Polski szalała zaraza, pewien były zakonnik, Antoni Jaczewicz, ogłosił się uzdrowicielem. Przekonał do siebie miejscową ludność. Twierdził, że inne kościoły nie mają racji bytu, czym wkurzył m.in. biskupa krakowskiego.
Antoni Jaczewicz zgromadził liczne bogactwa, ofiarowane mu przez pielgrzymów, dzięki czemu był w stanie stworzyć małą armię. Gdy biskup krakowski próbował go zbrojnie „utemperować”, Jaczewicz został wsparty przez miejscową ludność. Ostatecznie szarlatan został pochwycony i uwięziony.
Jaczewicz zgromadził ponoć pokaźne skarby – być może to właśnie ich część odnalazła w 2024 roku Świętokrzyska Grupa Eksporacyjna.
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o pogańskich obrzędach na Górze Witosławskiej i o skarbach Jaczewicza, zapraszamy na nasze piesze wyprawy.
Zejście spod kaplicy jest zaskakująco strome. Na trasie umieszczono kilka ławeczek na odpoczynek – raczej dla osób wchodzących na górę 🙂
Po zejściu z Góry Witosławskiej mijamy figurę Jezusa z Krzyżem (fajny kesz 🙂) i idziemy dalej. To dobre miejsce na zakończenie pieszej wędrówki, jeśli rozstawiacie samochody na starcie i mecie trasy.
Tymczasem my idziemy dalej i mijamy m.in. początkowe / końcowe punkty tras MTB. Można tu dojechać samochodem i zorganizować ognisko. Kierujemy się na zachód leśnymi ścieżkami, mijając po drodze samotny dom w lesie. Po drodze mamy widok na Chełmową Górę (eksklawę Świętokrzyskiego Parku Narodowego, którą szliśmy w listopadzie).
Wracamy na start, podziwiając świętokrzyskie „pasiaki”. Po zejściu ze Szczytniaka i Witosławskiej pojechaliśmy do Opatowa, ale to już zupełnie inna historia…